Uzależnienie to najbliższy z dostępnych człowiekowi związków. Substancja lub czynność będąca przedmiotem nałogu ma wiele cech doskonałego życiowego partnera. Nigdy nie zdradzi, zawsze jest w naszym w zasięgu i jak nikt perfekcyjnie ukoi.
Można z nim poczuć się ważną osobą lub dzieckiem gdy na to przyjdzie ochota. To bardzo intymna relacja. Prędzej czy później każda z ważnych spraw da się sprowadzić do rytmu narastania napięcia, poszukiwania, zaspokojenia głodu, uspokojenia i powtórnego narastania napięcia. Karmienie – głód – karmienie. Pierwszy taki związek mamy z karmiącą nas mamą, nie dziwi więc, że według większości psychoanalityków uzależnienia rozwijane w młodości i wieku dorosłym są rozpaczliwymi próbami powrotu do wczesnodziecięcych, być może zbyt wcześnie przerwanych lub inaczej jakoś patologicznie przeżytych doświadczeń. Analogie faktycznie są dosyć wyraźne. W początkowym okresie oderwania od matki wiele dzieci wiąże się mocno z jakimś obiektem zastępczym. Pierwszym takim przyjacielem jest zazwyczaj smoczek. Później, lub równolegle, rolę tę pełnią miś lub lalka, częściowo także używana jako forma smoczka. Przytulak lub przedmiot specjalnie zaprojektowany do trzymania w ustach nie krępują dziecka w jego poznawaniu świata, są jednak w każdej chwili dostępne i całkowicie pod jego kontrolą. Strach, złość, smutek czy zawstydzenie mogą być łatwo zażegnane przez powrót do tego, co zawsze jest pewne, nigdy się nie zmienia i przez długi czas było podstawą życia – do ssania. Ten sposób jest naturalny na pewnym etapie. Stopniowo jednak dziecko uczy się regulować emocje bez takich zewnętrznych pomocy.
Nie można mieć wszystkiego
W zdrowym rozwoju zachodzi taki ważny moment, gdy pierwotne wrażenie, że frustracji nie da się wytrzymać bez natychmiastowego sięgnięcia po smoczek lub lalkę zostaje odrzucone dla formy dojrzalszej. Dziecko odkrywa kompromitującą niedoskonałość przytulaka – załatwia problem z emocjami, ale nie zmienia nic w zewnętrznym świecie. Nie wpływa na to, co te emocje wywołało. Dobrym przykładem może być tu chłopiec silnie związany sojuszem z dużym, dwuręcznym misiem. Wysoki fotel, na który pragnie się wspiąć, jest nieco powyżej możliwości ich obu. Chłopiec ześlizguje się raz po raz. Straszna chwila kończy się ulgą, gdy ogonek misia znajduje się w buzi. Dziecko siedzi z zabawką przed fotelem. Uspokaja się, po czym próbuje jeszcze kilka razy. Szturmuje fotel bezskutecznie, trzymając misia tym mocniej, im większa jest wściekłość niepowodzenia. Po chwili jednak uświadamia sobie, że stoi przed dramatycznym życiowym wyborem, będącym udziałem wszystkich uzależnionych na świecie. Misia i fotela nie da się mieć jednocześnie. Miś pomaga się uspokoić, ale przeszkadza wejść. Wybrać misia, który daje ulgę po porażce, czy próbować sukcesu bez niego? Chłopiec może odkryć, że miś go ogranicza. Odstawi go i wdrapie na fotel. Tym samym miś zostanie bezpowrotnie i z pogardą porzucony. Może być jednak inaczej. Chłopiec będzie siedział z misiem w rękach i ogonkiem w buzi, z początku ze złością, a później już tępo wpatrując się w miejsce porażki. Skupi się na tymczasowej uldze. Im większe będzie mieć wątpliwości, tym większe napięcie. Im większe napięcie, tym intensywniej ssać będzie ogonek zabawki. Obserwowanie sukcesów innych dzieci zadziała podobnie. Chłopiec odrzuci fotel i skupi się na misiu. Im większa będzie jego zazdrość, tym więcej napięcia miś będzie musiał uśmierzyć. Im mocniej będzie więc ograniczał chłopca, tym stanie się bardziej niezbędny.
Mechanizm nałogowego regulowania uczuć
W teorii wszelkich uzależnień mówimy o trzech mechanizmach. Pierwszy z nich, to mechanizm nałogowego regulowania uczuć. Trudne emocje regulowane są poprzez czynność lub substancję będącą przedmiotem nałogu. Chłopiec z naszego przykładu reguluje uczucia misiem. Jeśli dobrze wyćwiczy ten schemat, jako dorosły może to robić na przykład z pomocą papierosów. Kiedy coś mu nie wychodzi sięga po paczkę, wyciąga mały przedmiot i wkłada go sobie do ust. Bez zestawu związanych z tym, zawsze tych samych gestów i czynności nie będzie mógł się uspokoić. Uczucia pustki, wściekłości lub lęku zostają więc zamienione na jedno znajome wrażenie. Palenia. Czynność wciągania dymu jest dla tej osoby ważnym psychicznym doświadczeniem. Kiedy pali, odczuwa coś podobnego do tego, co odczuwała z misiem jako dziecko, choć bardzo wątpliwe, czy świadomie kojarzy te sprawy. To podobieństwo jest jednak faktem.
Tu i tam wszystkie problemy wracają na właściwe miejsce. Istnieje coś niezmiennego, do czego można się odwołać i co nigdy nie zawodzi. Bez tej paczki pojawia się drażliwość, trudności w koncentracji i depresyjne myśli. Jeśli chcecie zrozumieć, co czuje palacz pozbawiony paczki papierosów, przyjrzyjcie się małemu dziecku, któremu zawieruszył się smoczek. To naprawdę straszne przeżycie. Żadne logiczne argumenty wtedy nie przemawiają. Po prostu to musi się znaleźć i już.
Nauczyć się nazywać uczucia
Uzależnienie od zewnętrznych regulatorów obserwujemy u dzieci w okresie, kiedy uczucia nie mają jeszcze nazw. Nie przypadkiem. Emocje są trudne do przeżycia bez filtra. Nazywanie ich i opis pełnią tę rolę, gdy się ich już nauczymy, zastępując w tym wcześniejsze rozwojowo odreagowywanie poprzez działanie. Małe dziecko kiedy jest przestraszone, ssie palec. Starsze potrafi powiedzieć, że się boi. Jeśli dorośli reagują sensownie, dziecko dowiaduje się, że można znajdować ulgę będąc rozumianym i wspieranym. Palec zostaje porzucony na rzecz zewnętrznego świata. Jeśli jednak dorośli reagują w sposób, który nie pasuje do uczuć dziecka, wróci ono do ssania palca, jako niezawodnej metody radzenia sobie z kłopotem. Umiejętność nazywania własnych emocji powstaje dzięki doświadczeniu kontaktu z otoczeniem, które na podawane opisy reagowało wspierająco. Przypuśćmy, że mała dziewczynka mówi matce, że jest jej smutno. W odpowiedzi słyszy, że wcale nie jest jej smutno, ponieważ wszyscy świetnie się bawią i nie ma powodu by się smucić czymkolwiek. Dziewczynka dowiedziała się więc, że jedynie zdaje się jej, że odczuwa smutek. Jeśli uwierzy mamie, umiejętność nazywania smutku smutkiem zostanie zatracona. Stan, który mogłaby przeżywać jako smutek stanie się w jej świecie czymś niemożliwym do nazwania, z czym jednak można sobie poradzić za pomocą ssania palca lub zjedzenia czegoś słodkiego. Jeśli dziewczynka będzie konsekwentnie szkolona w ten sposób, w młodości i wieku dorosłym uczucie smutku w dalszym ciągu nie będzie mieć nazwy. W tym miejscu istnieć będzie coś bliżej nieokreślonego, co sprawia, że teraz, natychmiast i nieodwołalnie będzie ona musiała zrobić coś, co byłoby zastępczą formą tej dziecinnej czekoladki – zakupy, zjedzenie czegoś, internet, seks, papierosy, trawka, adrenalina w kasynie – cokolwiek. Osoby uzależnione miewają naprawdę potężny problem z nazywaniem tego co czują. Jaskrawym przykładem jest uzależnienie od zakupów, operuje ono bowiem specyficznym, pseudoemocjonalnym językiem zaczerpniętym z kampanii reklamowych. Opis zwykłych ludzkich uczuć zupełnie nie pasuje do świata kolorowych spotów i pięknie podświetlonych wystaw. Na zakupy nie idziemy dlatego, że jesteśmy smutni. Idziemy bo mamy chandrę. Nie odwiedzamy sklepu z powodu lęku o przyszłość w pracy. Idziemy, żeby coś dla siebie zrobić. Nie kupujemy kolejnego drogiego przedmiotu dlatego, że czujemy się osamotnieni, ale by podarować sobie odrobinę luksusu. Każde z uzależnień ma taki szczególny język, w którym nazwy uczuć zastępowane są synonimami. W języku alkoholowym mówimy na przykład o zalewaniu robaka. Czym jest robak? Z pewnością jakimś uczuciem, ale konia z rzędem temu, kto robaka tego nazwać potrafi. Podczas gdy alkoholicy mówią o „zapiciu”, uzależnieni od jedzenia opowiadają o „zajadaniu czegoś”. Osoby będące w bliskiej, matczyno dziecięcej relacji z jedzeniem, zamiast o lęku, osamotnieniu czy złości mówią o głodzie i pustce.
Kiedy terapia nasila nałóg
Psychoterapia osób uzależnionych jest niezwykle trudna. Pierwszą reakcją na jakiekolwiek uczucia jest wykonanie nałogowych czynności regulacyjnych, terapia może więc spowodować nasilenie nałogu, zamiast porzucenia go. Ktoś, kto jest na przykład uzależniony od adrenaliny, a przed chwilą silnie przeżył rozmowę o trudnych i bolesnych doświadczeniach, może po wyjściu od terapeuty poradzić sobie z uczuciami podejmując ryzykowną jazdę samochodem.
Terapie nastawione konkretnie na leczenie danego uzależnienia nie mają tej wady. Ich podstawową cechą jest stały kontakt ze społecznością osób uzależnionych podobnie. W rzeczywistości dochodzi tu więc do zastąpienia jednej nierozerwalnej więzi przez inną. Zamiast, powiedzmy, nawykowego palenia marihuany mamy konieczność ciągłego spotykania się z grupą osób mających podobny problem, opisywania siebie do końca życia w kategoriach związanych z nałogiem (nazywam się Marianna i jestem narkomanką, mam 38 lat, w abstynencji jestem od lat 24) i przyjęcie specyficznej dla danej społeczności, ochronnej ideologii, która podobnie jak wcześniej sam nałóg odpowiada na wszystkie pytania. Regulacyjna funkcja czegoś, od czego jesteśmy uzależnieni, zostaje więc przejęta przez autorytet mądrości grupy anonimowych nałogowców. Niektóre społeczności idą tu nawet dalej, używając całkiem jawnie wyobrażenia Siły Wyższej, lub Boga, który miałby przejąć kontrolę nad życiem uzależnionego, ponieważ ten ją utracił. Mógłby ktoś powiedzieć, że to nie tyle rozwiązuje problem zależności, ile przenosi go na inne pole, i miałby w jakimś sensie rację. Dla osób naprawdę uzależnionych często nie ma jednak innego wyboru. W porównaniu z nałogiem stały związek z grupą przynosi bez porównania mniej strat.
Tak więc pierwszy mechanizm uzależnienia polega na regulowaniu wszelkich uczuć nie poprzez ich nazywanie, czy załatwianie jakichś spraw w zewnętrznym świecie, tylko poprzez czynność nałogową.
Picie alkoholu, palenie papierosów czy trawki, impulsywne zakupy, zajadanie się, czy wielogodzinne przesiadywanie w internecie, służą zmienianiu swojego stanu emocjonalnego, czego osoba uzależniona samodzielnie robić nie potrafi. Można powiedzieć, że kiedy stykamy się z jakimś problemem, możliwe są dwie strategie. Pierwsza skierowana jest na rozwiązanie samego problemu. W przykładzie z chłopcem i misiem taką strategią byłoby odrzucenie misia, który zajmował ręce chłopca i poszukanie stołeczka, który można by sobie podstawić, by wejść. Ktoś starszy, kto ma na przykład problem z dogadaniem się z mamą, mógłby szukać prób porozumienia, odwiedzić przyjaciela by o tym pogadać, lub iść do psychoterapeuty. Taka strategia może w długim okresie przynieść zmianę sytuacji, w krótszej perspektywie jest jednak trudniejsza, bo wymaga wytrzymania pewnych uczuć przez dość długi czas. Nazywamy to strategią ukierunkowaną na rozwiązanie.
Druga strategia skierowana jest nie tyle na sam problem, ile na uregulowanie emocji, które zostały przez ten problem wywołane.
W przykładzie z misiem chłopiec stosuje ją, gdy nie mogąc wdrapać się na fotel wycofuje się do kąta i ssie ogonek zabawki. Wzrost napięcia wynikający z wahania, czy próbować raz jeszcze, jest przez chłopca załatwiany podobnie – dziecko ssie po prostu intensywniej, by się uspokoić. Zachęty do starań lub obserwowanie sukcesów innych nie zadziałają tu motywująco. Wywołają tylko większy stres, w odpowiedzi na który dziecko będzie ssać bardziej uparcie. To strategia typowa dla osób uzależnionych. Wszyscy znamy groźby dotyczące skutków palenia. Niestety działają one głównie na niepalących. Osoby uzależnione w zetknięciu ze stresującą informacją o raku stosują tę samą strategię, której co dzień używają by nie czuć czegoś nieprzyjemnego. Po prostu palą by się uspokoić. Podobnie jest z alkoholikami. Po awanturze z otoczeniem, podczas której udowodniono temu komuś szkodliwość picia, napięcie zostaje zredukowane w dobrze wyćwiczony sposób. Czyli zapite. Sprzedawcy kart kredytowych i szybkich pożyczek znają ten mechanizm doskonale. Obecny światowy kryzys sprawi być może, że coś tu się zmieni, dotąd jednak ludzie ci perfekcyjnie wykorzystywali efekt nałogowej redukcji napięcia u swoich klientów. Uzależniony od zakupów prędzej czy później ma kłopot z wypłacalnością. Natknięcie się na tę barierę wywołuje stres. Logicznie rzecz biorąc osoba taka powinna się w tym momencie zatrzymać i spokojnie przeanalizować swoją finansową politykę. Nie może tego jednak zrobić, bo stosuje strategię ukierunkowaną na radzenie sobie z trudnymi emocjami, a nie na radzenie sobie z problemem. Będą zatem kolejne zakupy i w tym miejscu pojawia się agent z pożyczką. Nadchodzi dzień spłaty, a z nim znów złość i lęk. Życzliwy kredytodawca zawsze pod telefonem. Możliwy jest kolejny kredyt, z tą samą ratą, ale dłużej spłacany. Napięcie znów spada, aż do kolejnej bariery i następnego faustowskiego kontraktu z dilerem. Koniec tego procesu może być tylko jeden. Suma pożyczek zaciągniętych w tej chwili przez ludzi kilkukrotnie przekracza wartością kulę złota wielkości Ziemi. Jest absolutnym niepodobieństwem, by kiedykolwiek ktokolwiek to spłacił. Na szczęście lub nieszczęście są sposoby, by o tym nie myśleć. Na przykład superpromocje.
Mechanizm „podwójnego ja”
Drugi z mechanizmów uzależnienia polega na doświadczaniu własnego „ja” w sposób podwójny. Pierwsze „ja” jest jak głodne, opuszczone dziecko. Bezradność, zagubienie i niskie poczucie wartości pojawiają się z chwilą odstawienia. W przypadku zakupów będzie to chwila wydania wszystkiego. Nagle nie mamy nic. Jesteśmy opuszczeni, niezaradni, ubodzy i samotni. Drugie „ja” jest wielkościowe. To alkoholik, który już z chwilą wypicia pierwszej szklanki czuje, że wszystko będzie dobrze, a z chwilą wypicia kolejnej dochodzi do wniosku, że jest kimś. Nałogowy kredytobiorca moment wejścia między półki przeżywa tak samo. Ma wówczas poczucie mocy, wszystko wydaje się łatwe, a ten ktoś widzi siebie jako wartościową, ciekawą osobę. Liczy się tylko ten moment, kiedy się gra, wszystko inne jest czekaniem – powiedział kiedyś pewien hazardzista. Uzależnienie to życie w dwu realnościach. Doświadczenia związane z nałogiem wspomina się jako momenty własnego sukcesu i mocy. Doświadczenia z codzienności są natomiast jak ona szare i przygnębiające. Koszty samego nałogu pogłębiają ten problem. W miarę zaciągania kolejnych kredytów, tracenia przez alkohol kolejnych przyjaciół czy pracy, lub dramatycznego wzrostu wagi przez nałogowe jedzenie sytuacja w świecie poza uzależnieniem staje się czymś, do czego nie chce się wracać. Pewnego narkomana z długoletnim stażem spytano, czy nie przeszkadza mu, że jego mieszkanie jest tak straszliwie zapuszczone. Odparł, że widzi to, gdy nie ćpa. Ale kiedy ćpa, wygląd mieszkania zaczyna go bawić. Konsumenci kart kredytowych działają podobnie. Kredytem, który trzeba będzie spłacić, martwimy się w chwili, gdy na koncie nie ma środków. W momencie kupowania drogich rzeczy nie sposób jednak widzieć siebie jako osobę ubogą. A skoro nie jestem ubogi (bo kupuję), jak mogę kiedykolwiek mieć problem ze spłatą?
System zaprzeczeń i iluzji
Trzeci mechanizm uzależnień to system zaprzeczeń i iluzji. Oba pierwsze mechanizmy dają korzyści, podczas gdy racjonalna część umysłu dostrzega straty. Potrzebny jest więc mechanizm, który pozwoli opisać to co się dzieje w sposób niezagrażający dla nałogu. Ktoś, kto nałogowo pracuje może na przykład twierdzić, że nie niszczy rodziny porzucaniem jej, tylko przeciwnie – zapewnia jej byt na odpowiednim poziomie. Może też stwarzać wrażenie, jakoby kierownictwo firmy nie pozostawiało mu żadnego wyboru. Albo będzie pracował maksymalnie intensywnie, włącznie z weekendami, nocami i gwiazdką, a w sylwestra „nie zapominając o obowiązku odebrania poczty” trzymał laptop na kolanach pod stołem, albo w ogóle wypadnie z obiegu. Chyba nie chcemy, by stał się bezrobotny, prawda? Osoby dla których nałogiem jest praca często uzależniają się także od środków, po których ciało przestaje zawracać im głowę zmęczeniem. Powszechne jest tu uzależnienie od kokainy, amfetaminy i ich legalnie dostępnych, witaminizowanych, pochodnych „zwiększających możliwości mózgu”. Ktoś taki obruszyłby się słysząc, że zażywa je dla przyjemności. Zażywa je, bo musi. Ma ciężką pracę, w której niełatwo wytrzymać. Zażywanie środków nie jest już więc nałogiem, a aktem ofiary. Zwykle na rzecz tej rodziny, o której wspomnieliśmy wcześniej. W uzależnieniu od kredytów i zakupów iluzje i zaprzeczenia polegają zwykle na wypieraniu z pamięci sumy zobowiązań. Nadchodzące rachunki niemal zawsze są zaskoczeniem. Ktoś uzależniony w ten sposób może mieć poważne problemy z przypomnieniem sobie, gdzie, komu i za co zalega. Niepokojąca myśl o niespłaconych odsetkach zostaje zatarta uspokajającą wycieczką za kolejnych kilka tysięcy złotych, podczas której przez samą zmianę otoczenia o wielu sprawach udaje się przestać rozmyślać. Iluzje bywają też bardziej złożone. Czując niepokój nad stertą rachunków można na przykład zapragnąć zainwestować w siebie, by dzięki lepszej autoprezentacji otrzymać podwyżkę lub awans. W celu poszukiwania inspirujących książek o tym, jak dobrze się sprzedać, udajemy się więc do najbliższego EMPiKu, by je kupić. Dobrze zaopatrzony EMPiK jest oczywiście w galerii. Dokonane tam zakupy są jednak czystym przypadkiem. Po prostu okazją. W rzeczywistości jesteśmy tu przecież nie po to, by wydać, ale by mieć szansę lepiej zarabiać.
Iluzja pierwsza czyli system
Iluzje i zaprzeczenia hazardzistów sprowadzają się zwykle do dwu pojęć. Pierwszym jest „system”, drugim „intuicja”. System, to tajemnicza siła, która przypadkowe wyniki w losowej grze porządkuje zgodnie z boskim planem. Osoba uzależniona może być w trakcie rozgryzania go. To oczywiście trwa. Potrzebne jest wiele prób, by zrozumieć jak system działa. Każde kolejne niepowodzenie jest zatem w gruncie rzeczy sukcesem i inwestycją. Niczego wprawdzie nie wygraliśmy, ale znamy wyniki. Włączymy je do naszych obliczeń, co zbliży nas do rozszyfrowania rządzącej losowaniem zasady. Iluzje tego rodzaju są często w tym punkcie nieco podobne do iluzji i zaprzeczeń w uzależnieniu od pracy. Uzależniony „robi to wszystko, by zapewnić godziwy byt rodzinie”.
Iluzja druga czyli intuicja
Druga z iluzji – intuicja – to dokładna odwrotność tej pierwszej. Wiara hazardzisty w potęgę własnej intuicji oparta jest na podtrzymywaniu wspomnień tych momentów, gdy udało mu się wygrać. Zdarzenia, myśli i emocje sprzed tego zdarzenia pamięć tak zmienia, by móc opisywać je jako natchnienie lub przeczucie. Uzależniony nie poszedł tego dnia do kasyna jak codzień. Udał się tam, bo tego dnia miał przeczucie i ono go nie zawiodło. Nawiasem mówiąc właśnie ma podobne. Momenty przegranej i stracone sumy są wypierane z pamięci. Co więcej, chwile przed przegraną opisywane są w takich kategoriach, by można było pojawiające się wówczas myśli i uczucia opisać jako przeczucia, którym się nie zawierzyło. Uzależniony wiedział, że to będzie ten koń. Wiedział na pewno. Czuł to. Ale kurczę nie poszedł za tym uczuciem. Nie posłuchał intuicji. Coś mu odwaliło i zamiast tego postawił na branżę elektroniczną. A te akcje akurat spadły i on wiedział że spadną. Czuł to. Ale nie posłuchał intuicji. Zawsze słuchać intuicji – oto jaki płynie z tego wniosek.
Pewne systemy iluzji i zaprzeczeń wiążą się z samymi próbami leczenia.
Narkomani co pewien czas pojawiają się w szpitalach na oddziale detoksykacyjnym. Detoks to nic innego jak odtrucie organizmu. Jest to wstęp do podjęcia terapii, ale też sposób, by wykańczanie organizmu nałogiem na chwilę przerwać, co pozwala wrócić do niego jako człowiek fizycznie zdrowy. Masa narkomanów ma za sobą doświadczenie „przegrania na detoksie” czyli po prostu zakończenia terapii na tym wstępnym etapie. W rzeczywistości nie chodziło o żadne leczenie, tylko o odtrucie się, aby dalej robić to samo. Narkoman nie chce jednak myśleć o tym w ten sposób. Osoby uzależnione od alkoholu stosują różnego rodzaju środki, które zaszywa się pod skórą. Środek taki ma uniemożliwić picie niezależnie od czyjejś woli. Takie zaszycie się ma w sobie dramatyzm dobrowolnej ofiary. Naruszamy strukturalną całość swego ciała, desperacko rwiemy skórę i kłujemy się igłą, by „dla rodziny i bliskich” wyrwać się z objęć nałogu. W rzeczywistości jednak efekt osiągnięty tą drogą bywa krótkotrwały. Nieprzepracowanie w terapii problemów prowadzących do picia skutkuje powrotem do niego gdy tylko przestanie działać wszyty środek. Uzależniony zyskuje wówczas dowód, że picie jest jego jedynym wyborem. Przecież „nawet się zaszywał” i nic. Iluzja i zaprzeczenia mogą się skupiać na kwestii fizycznego uzależnienia od samej substancji. Palacz nikotyny twierdzić może, że jego potrzeba ma czysto fizyczny charakter i dlatego jest wobec niej bezsilny. W rzeczywistości, o czym mało kto wie z palaczy, metabolizm nikotyny w naszych organizmach jest bardzo szybki i maksimum fizycznego głodu pojawia się już po 24 godzinach. Po tym czasie już tylko spada, by po tygodniu fizyczne uzależnienie zniknęło bez śladu. Wierzymy w to, czy nie, cała reszta to tylko psychika. Z testów leków stworzonych aby uwalniać od tytoniu wynika, że po roku tylko 20 do 25% zażywających je osób mogło się wykazać utrzymaniem abstynencji. Grupy kontrolne, które nie zażywają niczego, uzyskują praktycznie taki sam wynik.
Artykuł ten nie opisuje oczywiście wszelkich możliwych mechanizmów każdego rodzaju uzależnień. Pomijamy tu kwestie fizjologicznych efektów powstających w wyniku długiego zażywania różnego rodzaju środków. Skupiamy się tu natomiast na tym, co dla uzależnień jest wspólne. Podstawowy mechanizm jest podobny mimo wielu rodzajów nałogów, dlatego tak częste jest przechodzenie z jednego uzależnienia w drugie. W rzeczywistości problem nałogu nie jest kłopotem z daną czynnością lub substancją, ale ze specyficzną strukturą „ja”, która potrzebuje jakiegoś zewnętrznego obiektu, by z jego pomocą regulować emocje.
tekst: Paweł Droździak dla portalu Republika Kobiet