Wywiad dla Świata Zdrowia (swiat-zdrowia.pl) z 8.04.2010
Optymiści żyją dłużej?
Optymizm można określić jako przekonanie, że coś ułoży się po naszej myśli. Takie przekonanie może mieć dwa źródła. Pierwszym jest wiara we własne możliwości i w to, że świat jest zasadniczo dobrym miejscem. Drugim źródłem takiego przekonania może być wypieranie ze świadomości głęboko przeżywanego lęku i niechęć do podejmowania odpowiedzialności. Jest to taki stan „bycia ciągle dzieckiem”. W obu przypadkach możemy mówić o jakimś obniżeniu poziomu lęku, a im niższy poziom lęku, tym mniejsze obciążenie organizmu. Zatem i dłuższe życie.
A co z tzw. nadmiernym optymizmem?
To druga strona medalu – może być niebezpieczny. Mniejszy poziom lęku oznacza bowiem także mniej działań zabezpieczających zdrowie. Mężczyźni na przykład dużo częściej są optymistami, jeśli chodzi o szkodliwość ich nałogów, okresowe badania lekarskie lub niebezpieczną jazdę samochodem. To nie przedłuża im życia.
Czy optymizmu można się nauczyć? Osoby z pesymistycznym obrazem świata lub zdystansowane mogą to postrzeganie zmienić?
Jak najbardziej! Przede wszystkim trzeba odkryć, że nasze przekonania o tym, jak będzie, wynikają z naszego nastawienia, a nie z wiedzy, „jaki świat jest naprawdę”. Mamy specyficzny filtr myślowy, który jednym przed wakacjami każe spodziewać się włamania do mieszkania, a drugim świetnej zabawy. To filtr, nie rzeczywistość.
Myślałam raczej o ludziach, których los czy zdarzenia życia doświadczają nie do końca pozytywnie – oni mają chyba prawo myśleć, że świat nie zawsze jest miejscem dobrym. Jak mogą zmienić to myślenie, jak zarazić optymizmem pesymistów – da się w ogóle?
Przez wskazanie, że to, czego się spodziewają i jak myślą, jest tylko stylem poznawczym, a nie prawdą. Pesymista to ktoś, kto koncentruje się raczej na negatywach i zagrożeniach. Można mu wskazywać , że są też inne aspekty sprawy, które pesymista konsekwentnie pomija. Z czasem nauczy się przewidywać to, co mu pokażemy, a więc nauczy się i sam to dostrzegać.
Czy optymizm może być niebezpieczny? Niektórzy psychologowie zalecają raczej racjonalizm, bo co zrobić z rozczarowaniem, gdy sprawy nie przedstawiają się tak, jak sobie wmawialiśmy, że się potoczą?
Warto tu wspomnieć o tak zwanym „pozytywnym myśleniu”. Ten termin był jakiś czas temu bardzo modny, obecnie służy raczej jako synonim powierzchownej, płytkiej „amerykańskiej” psychologii. Cały szkopuł w tym, na ile ten nasz optymizm jest głęboki. Czymś innym jest autentyczna, głęboka wiara w to, że mamy jakieś możliwości i że świat nam sprzyja, wynikająca ze zrozumienia własnego życia i z wewnętrznego pogodzenia się z nim i równowagi, a czymś innym jest rozpaczliwa próba nałożenia myśli, że „wszystko mogę” na zranione, przestraszone i bezradne wnętrze w nadziei, że to wszystko zmieni. W pierwszym przypadku, jeśli spotka nas coś złego, potrafimy to sobie przepracować wewnętrznie i nas to nie rozbije. W drugim przypadku człowiek przypomina nadmuchany balon, z którego, jeśli pod wpływem porażki wyleci powietrze, nie zostaje dosłownie nic.
Około 10 lat temu, w odpowiedzi na zapotrzebowanie społeczne, by psychologia nie zajmowała się tylko deficytami, ale i poszukała jasnych stron życia, zaczęto badać, co człowieka czyni zadowolonym, jak dąży do szczęścia. Pojawił się nowy nurt w psychologii, tzw. psychologia pozytywna. Chcemy być szczęśliwi i wiedzieć, jak to osiągnąć. Jak?
Pierwsi psycholodzy byli jednocześnie lekarzami, stąd psychologia jest historycznie połączona raczej z medycyną. Czyli z leczeniem chorób. Obecnie coraz większe zainteresowanie psychologów wzbudza to, co się dzieje z człowiekiem, który się na żadne psychologiczne problemy nie uskarża. Badanie tego, jak funkcjonują osoby, którym jest w życiu dobrze, to dotychczas nieco zaniedbany w psychologii obszar i świetnie, że jest rozwijany. Jak dotąd jedynym naprawdę niebanalnym odkryciem tzw. psychologii pozytywnej Seligmana wydaje mi się odkrycie „stanu flow”. Jest to stan całkowitego pochłonięcia czynnością z pełnym, spontanicznym zaangażowaniem w nią. U niektórych stan taki pojawia się w tańcu, u innych podczas prowadzenia samochodu, przy pewnych ulubionych rodzajach pracy czy kontemplowaniu ulubionej przez kogoś sztuki.
Zatopienie się w lubianej czynności? Tak zwany „przepływ”?
Według odkrywcy „stanu flow” to właśnie ten specyficzny stan umysłu – stan działania z zaangażowaniem, spontanicznego nieskrępowanego reagowania na zmieniającą się sytuację – daje odpoczynek, relaks i satysfakcję, które pozwalają na przykład wypoczywać. Natomiast stan biernego odbierania wrażeń lub ich braku nam nie pomaga. Dlatego na przykład ktoś, kto pojechał na narty i na nich jeździł, czuje się wypoczęty, choć jego mięśnie są zmęczone, natomiast ten, kto przez wiele godzin wpatrywał się tępo w TV, patrząc na narciarzy absolutnie nie będzie wypoczęty, tylko znużony. Dojście do perfekcji w jakiejś czynności jest możliwe właśnie dzięki flow. Tam, gdzie nie ma flow, jest napięcie i zahamowanie.
Kłania się buddyzm…
Tak, Azjaci odkryli flow na dwa tysiące lat przed „psychologią pozytywną”, ale w Europie dużo łatwiej to popularyzować jako „stan flow”.
Tekst wywiadu: Renata Mazurowska i Paweł Droździak dla Świata Zdrowia.