Wywiad dla Świata Zdrowia z 27.08.2010
Frustracja i stres są blisko siebie?
Kiedy organizm poddany jest jakiemuś wyzwaniu, mobilizuje siły obronne, żeby mu sprostać. Taką mobilizację sił nazywamy stresem. Natomiast potocznie słowo stres oznacza coś trochę innego. Kiedy mówi się „przeżywam stresy”, to tak jakby oględnie mówić „często się czegoś obawiam” albo „często się irytuję”. Tak, na pewno jeśli jesteśmy sfrustrowani, to irytujemy się częściej, a jeśli się często boimy, to i nie sięgamy po to, czego chcemy. Jak nie sięgamy, to i nie dostajemy, bo niby jakim cudem? A skoro nie dostajemy, frustracja narasta.
Czym w ogóle jest frustracja? Jaki to stan i jak go przeżywamy?
Frustracja to stan niezaspokojenia pewnych potrzeb. Niezaspokojenie potrzeb w sferze zawodowej większość osób kojarzy automatycznie ze zbyt niską płacą. Ale teoretycy zarządzania dawno zauważyli, że ludzie od swojej pracy oczekują zaspokojenia różnych potrzeb, nie tylko finansowych. Jedni chcą, by w pracy doceniano ich kompetencję. Mogą nawet mniej zarabiać, jeśli mają poczucie, że są niezastąpieni i na czymś się znają. Inni chcą kierować. Mogą się nie czuć kompetentni, mogą nie zarabiać, ale ważne jest dla nich, by mieć kogoś pod sobą. Mieć na coś wpływ, jakąś decyzyjność.
Jeszcze inni chcą bezpieczeństwa. Gwarancji, stałej umowy, przewidywalnych zadań, dobrej organizacji pracy. Jeszcze inni chcą się szkolić. Mają w głowie jakiś plan rozwoju i pracę aktualną traktują jako odbicie do kolejnej. Jeszcze inni chcą zmienności. Wyzwań, adrenaliny, stymulacji. Kontaktów i zmian. Jeszcze inni chcą widzieć sens w swojej pracy. Rozumieć, po co jest. Mieć misję.
To są kompletnie różne potrzeby.
Owszem, i dlatego to, co dla jednego w pracy jest wspaniałe, dla drugiego może być nie do zniesienia. Bo jeśli ktoś oczekujący stałej umowy i gwarancji trafi do pracy nawet świetnie płatnej, ale wymagającej ciągłych zmian, w której można dziś zarobić mnóstwo, a później przez miesiąc nic, i w której nigdy nie wiadomo, kiedy zadzwoni telefon, to ten ktoś będzie doświadczał potężnego lęku.
Jego potrzeba bezpieczeństwa nie będzie zaspokojona i ten ktoś z czasem będzie bardzo zmęczony. I analogicznie – ktoś potrzebujący wyzwań i zmiany wykończy się w pracy, w której podstawowym elementem jest stałość. To, co dla jednego jest źródłem satysfakcji, dla drugiego może być frustrujące.
Frustrujący jest na pewno brak pracy. Jednak praca także nas frustruje – albo mamy za dużo obowiązków, albo szef nas nie rozumie, a może nawet sam dojazd do firmy wywołuje już w nas frustrację. Czy tu rzeczywiście chodzi o pracę? Czy skrywają się za tym inne powody?
Pierwsze pytanie wszelkiej psychoterapii brzmi: na ile to, co mnie boli, jest czymś, co obiektywnie istnieje w zewnętrznym świecie, a na ile jest to jakaś moja właściwość?
Weźmy częstą skargę wielu osób: „w mojej pracy muszę ciągle być pod telefonem i zawsze w pełni dyspozycyjny”. Na ile to jest obiektywne? Często problem polega nie tyle na wymaganiach szefa, których rzeczywiście nie dałoby się odrzucić, ile na braku asertywności podwładnego.
Brak oporu powoduje, że środowisko wchodzi w powstałą pustą przestrzeń, człowiek czuje się coraz bardziej przyciśnięty rosnącymi żądaniami, którym nie potrafi się przeciwstawić i w końcu rezygnuje z pracy. Często w atmosferze konfliktu, bo tłumione emocje w końcu wybuchają. Łatwiej uciec, niż konkretnie i rzeczowo zaprotestować. Inny przykład to perfekcjonizm. Ktoś ma wrażenie, że jeśli nie zrobi swojej pracy idealnie i absolutnie najlepiej, to znaczy, że jest ona kompletnie bezwartościowa. Mając taką, czasem nie do końca uświadomioną ideę w głowie, w zasadzie bez przerwy narażamy się na frustrację, bo jest przecież absolutnie niemożliwe, by ktoś zawsze robił wszystko idealnie.
Szybko grozi nam wówczas wypalenie…
Podam jeszcze inny przykład, gdy „musimy” się poświęcać. Na przykład lekarz „żyje dla pacjentów”. A oni nie leczą się idealnie, sukces jest tylko częściowy, a poza tym ciągle przychodzą nowi. I są chorzy. No i w pewnym momencie entuzjazm lekarza zamienia się w irytację i zmęczenie.
Może warto więc zastanowić się, czemu właściwie wciąż jesteśmy w pracy, która nas nie satysfakcjonuje?
Częściowo może to mieć „obiektywne” przyczyny, bo sytuacja na rynku jest ciężka itd., ale częściowo może to być na przykład konsekwencja lęku przed zmianą, niskiego poczucia własnej wartości, postawy skierowanej raczej na znoszenie bólu, niż unikanie go itd.
No dobrze, ale co robić, gdy lubimy swoją pracę, ale szef i to, jak nas traktuje, powoduje głęboką frustrację?
Powiem bez ogródek, nie ma na świecie szefa, który szanuje kogoś, kto się boi być wobec niego asertywny. Agresywny szef widzi w kimś, kto się go boi takie cechy, których sam u siebie nie cierpi, więc okazywanie szefom strachu na dłuższą metę się zupełnie nie opłaca. Natomiast asertywność wobec szefa opłaca się zawsze. Mądry szef asertywnego pracownika ceni. Głupi go wyrzuci i asertywny pracownik zyska na tym swoją energię, którą inaczej by utracił.
A jeszcze dorzućmy, że brak jasnych oczekiwań przełożonych co do naszych obowiązków też nas frustruje. Generalnie jest tak, że jasno określone reguły chronią przed atakami i wykorzystywaniem. Czy w ramach obowiązków ochroniarza sklepu jest ujęte ustawianie wózków w szereg, czy też robi on to, bo boi się odmówić? Ile złości kumuluje się w nim, gdy każdego dnia godzi się w ten sposób na sześć, siedem takich różnego rodzaju próśb? Któregoś dnia ten facet rzuci pracę bez uprzedzenia i po prostu nie pojawi się rano. Wszyscy będą zdumieni, bo taki był uczynny, a tu proszę – jaki niesolidny się okazał. Jasno określone obowiązki chronią obie strony. Im wcześniej pracodawcy to zrozumieją, tym więcej zyskają.
Pewnie przyczyny frustracji moglibyśmy jeszcze długo wymieniać, ważne jest chyba, byśmy byli świadomi, że od frustracji do agresji droga niedaleka. Frustracja w pracy to agresja poza pracą. Ktoś, kto nie czuje się w pracy szanowany, po pracy może odbijać to na rodzinie. Ale i na odwrót. Ktoś, kto jest sfrustrowany w domu, odreagowuje agresją tam, gdzie może, czyli na przykład na podwładnych.
Jak nie dopuścić do frustracji, gdy np. ich źródeł nie da się uniknąć?
Źródło frustracji jest jedno. Jest nim sposób, w jaki myślimy o świecie. Sposób, w jaki go sobie konstruujemy w wyobraźni. No i działa to na dwa sposoby. Po pierwsze, to, co mamy w głowie, sprawiać może, że nie widzimy możliwości uniknięcia naprawdę obiektywnie frustrujących sytuacji. Na przykład wierzymy w to, że nie mamy szans na lepszą pracę i pozostajemy w miejscu, gdzie szef lubi sobie na nas pokrzyczeć albo gdzie nam płacą przysłowiowe 1200 zł brutto, co w jakimś sensie także jest przecież formą przemocy. Po drugie, to, co mamy w głowie może sprawiać, że obiektywnie neutralne, lub nawet całkiem dobre sytuacje stają się areną, na której rozgrywamy naszą osobistą złą opowieść. W każdym przypadku kluczem jest refleksja nad naszym własnym wewnętrznym procesem. To punkt wyjścia do każdej zmiany.
Tekst wywiadu: Renata Mazurowska i Paweł Droździak dla Świata Zdrowia, 27.08.2010.