Dlaczego ofiary przemocy nie odchodzą

Pozostawanie w związku, w którym jest się ofiarą przemocy, to zjawisko trudne do zrozumienia dla kogoś, kto nie doświadczył takiej sytuacji samodzielnie ani nie zajmuje się problematyką przemocy zawodowo.

Istnieje kilka głównych, bardzo silnie wiążących mechanizmów psychologicznych, które powodują, że ofiary takich relacji nie opuszczają kogoś, kto je krzywdzi. Szczegółowe omówienie ich wszystkich musiałoby zająć mnóstwo czasu. W tym tekście skupimy się tylko na jednym z wielu – mechanizmie zaniżania samooceny.

Początek jest dość oczywisty.

W związku, w którym jest przemoc, słyszymy o sobie złe rzeczy. Kobieta może słyszeć, że jest nieatrakcyjna. Mężczyzna, że jest niezaradny. Możliwe są także inne zarzuty, niekoniecznie odnoszące się wprost do stereotypu męskości i kobiecości. Praktyka wskazuje jednak, że jeśli chodzi o ocenę swoich szans na nowy związek, najmocniej wpływają na nas te negatywne informacje, które do stereotypowych wyobrażeń, o tym jaka powinna być kobieta, czy jaki powinien być mężczyzna, przystają najdokładniej. W przypadku mężczyzn najskuteczniej obniży samoocenę krytyka jego zaradności, możliwości finansowych, osiągnięć, siły, mocy i wszystkiego tego, co większość ludzi z męskością kojarzy. W przypadku kobiet najbardziej niszczące będą tu odniesienia do wyglądu, wieku, przeróżnych aspektów seksualnej atrakcyjności i „kobiecości” – jakkolwiek tajemniczo by to nie brzmiało. Groźne są też wszelkie odniesienia do czystości, porządku w domu i „cnót gospodyni”, krytykowanie wyglądu i wieku niszczy jednak wiarę w siebie najbardziej skutecznie. W zasadzie każda informacja o jakichś naszych cechach, której logiczną konsekwencją jest przekonanie o tym, że niełatwo nam będzie zastąpić obecnego partnera kolejnym, ma taki skutek, że wzmacnia nasz lęk przed utratą tego, co mamy i przywiązuje nas do osoby, z którą właśnie jesteśmy. Fakt, że taka informacja pochodzi właśnie od kogoś, z kim aktualnie jesteśmy, niczego tutaj nie zmienia. Przeciwnie. W tym przypadku może działać nawet swoiste destrukcyjne sprzężenie zwrotne:   

Słyszysz negatywną informację o sobie -> wierzysz w nią -> nabierasz przekonania, że nie znajdziesz nikogo lepszego -> obecny partner zaczyna ci się wydawać jedynym możliwym -> paradoksalnie rośnie jego atrakcyjność w twoich oczach -> rośnie waga tego, co on myśli -> rośnie waga tego, co on mówi -> kolejna negatywna informacja na twój temat jest przyjmowana bardziej bezkrytycznie, bo pochodzi już od osoby strategicznie dużo ważniejszej i ocenianej znacznie wyżej.  

Negatywna informacja na twój temat nie musi być wcale przekazywana wprost.

Informacją nie wprost może być samo działanie partnera, lub nawet kiepska sytuacja, w której się znajdujesz, jeśli tylko wywołuje to twój wstyd. Jeżeli na przykład twój partner lub partnerka stosuje wobec ciebie jakąś formę przemocy, a ty ukrywasz to przed otoczeniem, to przez sam fakt posiadania takiej wstydliwej tajemnicy zaczynasz widzieć siebie jako osobę mniej wartościową. A niska samoocena nieuchronnie prowadzi do przekonania o niewielkich szansach na znalezienie kogoś lepszego. Taką negatywną informacją nie wprost może stać się zdrada partnera, utrata przyjaciół (nawet jeśli nastąpiła nie z twojej, a z partnera winy) czy w ogóle cokolwiek, co prowadzi cię do wniosku, że inni (lub inne) stoją wyżej od ciebie i nie możesz z nimi się równać. Tak oto w paradoksalny sposób niezadowolenie z własnego życia z kimś może sprawiać, że z tym większą determinacją trzymamy się tej właśnie osoby, która to niezadowolenie powoduje i tym mniej jesteśmy skłonni myśleć o innych możliwościach.  

Jestem do niczego, ale przynajmniej jestem z kimś fajnym

Rozumiemy już, że zaniżanie twojej samooceny może mieć działanie wiążące cię z partnerem lub partnerką, sprawia bowiem, że nietrafnie oceniasz swoje szanse na nawiązanie innej trwałej relacji niż ta, w której jesteś obecnie. Rodzi ono także poczucie swoistego zobowiązania w stosunku do drugiej osoby – „jestem niedoskonały/niedoskonała, więc druga strona męczy się przez to ze mną” – z czego wynikać może refleksja kolejna: „ten ktoś męczy się z kimś tak niedoskonałym jak ja, pozostaje ze mną mimo moich wad (jakże licznych), a więc zobowiązuje mnie to do lojalności wobec tej osoby”. Paradoksalnie możemy więc odczuwać wzrost lojalności w stosunku do kogoś właśnie dlatego, że swoimi krytycznymi uwagami na nasz temat obniżył nam samoocenę. Właśnie przez to, że teraz mamy ją już obniżoną, możemy czuć się zobowiązani wobec tego kogoś za to tylko, że ciągle jeszcze chce z nami przebywać.   

Szanuję siebie bo jestem z tobą

Innym efektem, wiążącym z raniącą osobą, jest w takim przypadku kompensacja naszych własnych niezaspokojonych potrzeb szacunku do siebie. Przypuśćmy, że druga strona wmawiając ci wady zdołała skutecznie obniżyć twoją wiarę w siebie. Uznajesz się już za osobę niezgrabną, nieatrakcyjną, niezbyt inteligentną, niezaradną, słabą seksualnie, nielubianą i nudną. Masz więc wszelkie powody, by trzymać się kogoś z kim jesteś i kto ci to mówi. To jest już jasne. Natura nie znosi jednak próżni. To nasze „ja”, którym jesteśmy, żyje przecież tylko dzięki temu, że wciąż jakoś usiłuje siebie lubić i jeśli nie w ten, to w jakiś inny sposób wciąż usiłuje wywalczyć dla siebie cokolwiek dobrego. Chcemy czuć się wartościowi w jakikolwiek dostępny nam sposób. Jeśli więc ty osobiście nie czujesz się już kimś, kto ma wartość, pojawia się potrzeba odbudowywania wartości własnej choćby poprzez związek z kim innym, kto byłby wartościowy zamiast ciebie. Niejako w twoim imieniu. Z tym kimś można by identyfikować się i mimo czucia się kimś kiepskim, czerpać szacunek do siebie z bycia w związku z kimś fajnym.

Jak się nietrudno domyślić, idealnym kandydatem na to stanowisko jest nie kto inny, niż ten sam ktoś, kto zaniża nam samoocenę swoimi krytycznymi uwagami na nasz temat. Przypuśćmy, że ktoś formułuje następujący komunikat: „Wiesz co ci powiem tak otwarcie? Powiem, że jesteś gruba jak beka. No, naprawdę. Nie ma co patrzeć tak na mnie. Mówię jak jest. Szczerze i otwarcie. Mówię, bo taka jest prawda. Kiedy cię poznałem, ważyłaś 30 kilo mniej. Nie oszukujmy się, można o siebie dbać trochę. Dziewczyny ćwiczą, coś robią. W życiu nie widziałem, żeby dziewczyna tak się zaniedbywała”

Dlaczego wciąż nie odchodzę?

Ten komunikat jest autentycznym cytatem. Potworne, prawda? Niszczące, okrutne i bezlitosne. Przypuszczam, że większość kobiet może do końca życia nie zapomnieć czegoś takiego. Ale osoba, której to powiedziano bynajmniej nie odwróciła się na pięcie i nie wyszła, by więcej nie wrócić. Nie zostawiła wtedy tego człowieka. Nie wykreśliła jego telefonu z komórki. Nie spuściła do sedesu jego zdjęcia. Przeciwnie. Była z nim jeszcze wiele lat i wysłuchała od niego setki razy podobnych i dużo jeszcze gorszych rzeczy. W pewnym momencie słuchała czegoś takiego niemal codziennie. Ten fragment zapamiętała tylko dlatego, że był to prawdopodobnie pierwszy tak ewidentny – z całego długiego szeregu krzywdzących, destrukcyjnych komunikatów, które w końcu omal nie doprowadziły tej osoby do samobójstwa. Ale wciąż w tym była. Nie miała z nim dzieci, nie była od niego zależna finansowo, nie była porwana i nie była w obcym kraju bez znajomości języka. Nikt jej nie zabrał paszportu ani nie zaszantażował pobiciem, gdyby próbowała się wymknąć. Nic z tych rzeczy. W rzeczywistości kobieta ta miała wszelkie realne możliwości, by odejść. Była dobrze wykształconą, inteligentną osobą. Pracowała i miała nawet własne mieszkanie. Co najciekawsze, te komunikaty nie były nawet prawdziwe. Były bardzo dalekie od rzeczywistości. Kobieta, o której mowa była atrakcyjną dziewczyną przy kości. Mężczyźni zaczepiali ją na ulicy i podrywali. Wciąż jednak nie odchodziła. Słuchała i cierpiała. Ktoś sądzi, że to lubiła? Nienawidziła tego. To było dla niej straszne. Ale nie odchodziła. Nie mogła się uwolnić. Przyjrzyjmy sie zatem dokładniej, w jaki sposób to działa.    

Przede wszystkim w tym, co powiedział partner naszej bohaterki, jest sporo informacji podanych nie wprost.

W zdaniu „Kiedy cię poznałem ważyłaś 30 kilo mniej” zawarta jest sugestia, że mówiący to człowiek miał kiedyś kobietę 30 kg lżejszą. Sugeruje się tu więc, że mężczyzna jest w stanie mieć taką kobietę, czyli że atrakcyjność naszej bohaterki jest poniżej jego atrakcyjności, a więc i poniżej jego możliwości. W końcówce nawet się to potwierdza. Kiedy ktoś mówi „W życiu nie widziałem, żeby dziewczyna tak się zaniedbywała”, mówi zarazem „W życiu widziałem dziewczyny, które się nie zaniedbywały”. A więc – nie tylko „Mogę mieć szczuplejszą”, ale i „Miałem szczuplejsze”. Zatem także „Jestem człowiekiem, który jest tak atrakcyjny, że może mieć kobiety atrakcyjniejsze od ciebie”. Co za tym idzie, „Jestem atrakcyjniejszy od ciebie”. I tak naprawdę to właśnie to ostatnie jest istotą komunikatu. W rzeczywistości jedynie pośrednio jest to informacja o naszej bohaterce. Podstawowy sens tego, co tu padło jest taki: „Ja jestem bardziej atrakcyjny niż ty, bo miałem ładniejsze od ciebie kobiety. Moje standardy są wysokie. Jestem atrakcyjny, jak kobiety 30 kilo szczuplejsze od ciebie, podczas gdy ty jesteś o wiele mniej atrakcyjna niż ja”.  

Gdyby to zdanie wypowiedzieć wprost i jawnie, najpewniej nie miałoby ono takiej mocy rażenia. Mogłoby nawet być śmieszne, bo brzmi dosyć głupio. Jeśli jest jednak sprytnie przemycone, działa niszcząco i wiążąco zarazem. Wierzchnia warstwa komunikatu jest banalna. Brzmi ona po prostu „Jesteś gruba”. Gdyby to było tylko to, będzie raniące, ale będzie to jednorazowa rana. Słysząca te słowa obrazi się i odejdzie.

Siła drugiego dna

Siła wiązania z wypowiadającym takie zdania człowiekiem polega na tym, że jest tu właśnie owo drugie dno. Brzmi ono tak: „Ty jesteś gruba i nieatrakcyjna, ale ja, ten który z tobą jestem, jestem atrakcyjny, jak ktoś, kto nie jest wcale gruby”. Jeśli więc uwierzysz w pierwszą warstwę, po odnalezieniu drugiej warstwy, znajdziesz się w pułapce. „Ja, gruba i nieatrakcyjna, jestem z tobą, atrakcyjnym mężczyzną, który może mieć każdą kobietę. Wprawdzie sama jestem beznadziejna, ale za to mam ciebie, a ty jesteś świetny. Sama jestem niczym, ale mogę czuć się coś warta przynajmniej dzięki temu, że jest ze mną ktoś tak wspaniały jak ty”. Człowiek, który w tym przykładzie był stroną atakującą, prócz tego, że jest bezwzględny, cierpi być może także na wielki niepokój, co do swojej własnej wartości. Niewykluczone, że on też żyje w podobnej pułapce – „Wprawdzie sam jestem niewiele wart, ale jeśli mam obok siebie reprezentacyjną kobietę, jest tak, jakbym był wart dużo więcej”. Narcystyczna pułapka oprawcy jest więc nieco podobna do narcystycznej pułapki, w jakiej znajduje się jego ofiara. Wyobraźmy sobie, co by się stało, gdyby na komunikat z naszego przykładu padła taka na przykład odpowiedź: „Wprawdzie kiedy mnie poznałeś, byłeś tak atrakcyjny, że mogłeś poderwać 30 kilo szczuplejszą, dziś jednak najwyraźniej wszystko, na co cię stać, to to, co masz teraz. Na twoim miejscu zaczełabym bardziej się starać”. Albo taka: „Och… jestem spokojna. Nie znajdziesz wielu alternatyw…”.

Przy okazji – kobieta, o której tu mowa, zupełnie nie korzystała z informacji o samej sobie, jaką mogłyby jej dawać zaloty innych facetów.

Z prostej przyczyny. Jeśli wierzyła już, że jest nieatrakcyjna, mężczyźni którzy wyrażali zainteresowanie jej osobą byli przez nią automatycznie uznawani za nieatrakcyjnych. Stanowili więc dla niej kiepskie źródło informacji na własny temat i w rzeczywistości raczej irytowali ją, niż poprawiali jej nastrój. Osobami, których zdanie skłonna była brać pod uwagę, byli raczej ci mężczyźni, którzy dawali komunikaty podobne do tych dawanych przez partnera. Ci bowiem, automatycznie odbierani byli jako atrakcyjni. Zaniżona samoocena jest sprytną, skuteczną pułapką. W rzeczywistości jest to jednak tylko jeden z wielu mechanizmów utrwalających bycie w związku z osobą, która stosuje wobec nas przemoc.

tekst: Paweł Droździak dla portalu Republika Kobiet